17 marca 2016 w AKK Zemsta odbyło się spotkanie autorskie wokół
książki Jarosława Pietrzaka „Smutki tropików. Współczesne kino Ameryki
Łacińskiej jako kino polityczne”. Oprócz rozmowy, którą poprowadził
Przemysław Wielgosz, zgromadzonym gościom zaprezentowano dwa fragmenty
filmowe: finał brazylijskiej „Ziemi w transie” (1967) Glaubera Rochy
oraz kluczowy fragment chilijskiego „Nie” (2012) Pabla Lorraina.
Zobrazowały one równoległe tendencje w sposobie opowiadania i
problematyzowania zagadnień społeczno-politycznych we współczesnym kinie
latynoamerykańskim. Dyskusja, z żywym udziałem publiczności, skupiła
się na potencjale zmiany, jaką niosą poszczególne tytuły z Meksyku,
Chile czy Argentyny. Zwrócono uwagę, że charakterystyczne dla tego kina
jest opowiadanie nie o „człowieku w ogóle”, ale o jednostkach i grupach
uwikłanych w neoliberalne stosunki społeczne. Ze strony publiczności
padały pytania oraz refleksje o najnowszych dokumentach z tego regionu,
a także o kinematografiach, które powinny doczekać się osobnych
monografii – jak bogata twórczość z Argentyny. Książka i dyskusja mają
wygenerować kolejne publikacje oraz wypracować sposób patrzenia na
kulturę jako na jeden z elementów szerszego spektrum działań o
charakterze społeczno-politycznym. Zachęcamy do odwiedzania bloga autora. Książkę można nabyć TUTAJ.
Zdaniem
Przemysława Wielgosza tytuł „Smutki tropików” lepiej oddaje charakter
książki niż jego rozwinięcie – „Współczesne kino Ameryki Łacińskiej jako
kino polityczne”. Więcej też mówi o szerokim horyzoncie zainteresowań
autora łączącego publicystykę polityczną ze spojrzeniem kulturoznawczym.
„Smutki tropików” to coś więcej niż książka o filmach. Kino jest tu
medium pozwalającym przyjrzeć się sytuacji i tworzyć alternatywę dla
przekazu płynącego z mediów głównego nurtu. Sam Pietrzak już wcześniej
zajmował się peryferyjnymi kinematografiami (np. nigeryjska, tzw.
nollywood), by z filmów tych czerpać wiedzę i inspirację do diagnozy
oraz krytyki neoliberalnego kapitalizmu. W swym wyborze teksów o kinie
latynoamerykańskim zastosował podobną optykę.
Pietrzak
zdecydowanie dystansuje się od dominującego w ramach polskiego
filmoznawstwa spojrzenia uciekającego od refleksji politycznej w stronę
spojrzenia na „człowieka w ogóle”. Kino jest dla niego wizualną,
narracyjną rozprawą ze stosunkami społecznymi w kapitalizmie. W istocie
prawdziwym bohaterem książki jest właśnie globalny kapitalizm. W tej
optyce kino jest próbą politycznej ingerencji w rzeczywistość (jest to
widoczne zwłaszcza we wspomnianej „Ziemi w transie” Rochy). Obecnie
jednak język filmowy charakterystyczny dla brazylijskiego cinema novo
(gwałtowny, frenetyczny, bliski tak neorealizmowi, jak i spaghetti
westernom) zastępowany jest przez bardziej komunikatywne, wyrastające z
tradycji kina gatunków, środki wyrazu. Kino wciąż jest tu inspiracją do
zmiany rzeczywistości i jako takie nie może odrywać się od widzów,
którzy oczekują innego spojrzenia niż proponowane 50 lat temu.
Potrzebujemy też, zdaniem Pietrzaka i Wielgosza, nowej krytyki filmowej.
Najciekawsze dzieje się bowiem na peryferiach, z dala od centrów
kapitalizmu. To tam przywołuje się nowoczesność do tablicy i podważa
najbardziej radykalnie, na wielu płaszczyznach, ideologię
neoliberalizmu.
Zdaniem Pietrzaka w Ameryce Łacińskiej dzieje
się właśnie „rewolucja w stylu soft”, instytucjonalna i parlamentarna,
przy czym jest ona popierana przez zdecydowaną większość społeczeństwa.
Nie jest więc niczym dziwnym, że większość filmowców np. z Meksyku miało
i ma lewicowe poglądy. Ta rewolucja ma moc kulturotwórczą, a zmiany
polityczne nierzadko inspirowane są przez konkretne filmy (jak np.
„Miasto Boga” Feranada Meirellesa z 2002). Co ciekawe, latynoamerykańscy
filmowcy – po latach represji – nie przyjęli nowej władzy z całą
dobrocią inwentarza, ale od początku krytycznie patrzą na jej
posunięcia, w istocie reprezentując stronę społeczną.
Niezależnie
od tego, czy mówimy o filmach „gwiazd” (jak Alejandro González Iñárritu
czy Guillermo del Toro), czy też poruszamy się na terenie
„festiwalowym” (np. wspomniany film „Nie”), cały czas mamy do czynienia z
kinem stricte politycznym. Przy czym ta polityczność nie zawsze jest
oczywista. Niektórzy filmowcy stawiają kamerę tak, by pokazać problemy
społeczne lub tak konstruują fabuły, by uwypuklić utowarowienie relacji
międzyludzkich. Nie dąży się jednak do metaforyzowania czy
indywidualizowania tragedii. Dla twórców z Ameryki Łacińskiej ważne
jest, by nie abstrahować problemów z kontekstu społecznego.
W
tym kontekście ciekawy jest film „Nie”. To opowieść o kampanii
referendalnej przeciwko rządom Augusto Pinocheta. Jakkolwiek zakończona
sukcesem, nie pozostawiła złudzeń co do pozornego charakteru chilijskiej
transformacji politycznej, od początku będąc niczym więcej jak
medialnym spektaklem. Zmiany okazują się nową formą zarządzania
nierównościami społecznymi. Lorrain problematyzuje zarzuty w stosunku do
liberalnej demokracji: to przejście od dyktatury policyjnej do
dyktatury spektaklu.
Książka zaczyna się od przypomnienia
„zapomnianego 11 września”. W 1973 r. W Chile ma miejsce wojskowy pucz, a
rządy Augusto Pinocheta rozpoczynają okres krwawego pochodu
neoliberalizmu. Ten fragment najnowszej historii Ameryki Łacińskiej
obserwujemy z różnych perspektyw, za każdym razem jednak z dala od
typowej martyrologii. Autor pokazuje pejzaż świata rozoranego przez
wojskowe junty, ale szuka też nadziei. Dlatego ostatni rozdział,
poświęcony filmowi „Labirynt Fauna” (2006) Guillermo del Toro, nosi
przewrotny tytuł „Komuniści idą do nieba”. Latynoamerykańscy twórcy
wierzą bowiem, że inny świat – zbudowany na ideach wolności i równości –
jest możliwy. Nie uznają oni liberalnej optyki, wrzucającej porządek
faszystowski i emancypacyjny do jednego worka ze „skrajnościami”, na
swój sposób artykułując stare hasło: albo socjalizm, albo barbarzyństwo.
I ta właśnie refleksja zakończyła omawiane spotkanie. http://www.rozbrat.org/informacje/poznan/4421-smutki-tropikow-o-politycznym-kinie-ameryki-aciskiej-sprawozdanie-ze-spotkania
|